Przez 22 lata festiwal odbywał się bowiem w Portoroż, swoistym Cannes Adriatyku. Podobno był tam superklimat, superludzie, a teraz, gdy festiwal przeniósł się do stolicy kraju, to już nie to samo. Na swoje szczęście w Portoroż byłem raz i to na shoocie, także dla mnie Golden Drum zaczynał od zupełnie czystej karty (no może poza Silver Drumem zdobytym dawno temu).
Prawdą jest, że festiwal w większym mieście ginie i nie jest tak widoczny jak choćby Lwy w Cannes, gdzie tysiące delegatów szturmują plaże i restauracje. Niemniej, gdy już się przekroczy bramy Grand Hotelu, można się pozytywnie zaskoczyć. Ale od początku.
Jako jury zaczęliśmy od zapoznawczej kolacji, wiadomo. Przed wylotem nie miałem czasu dogłębnie sprawdzić kto jest kim i skąd, więc mogłem każdego z nich poznać poniekąd „od zera”. I tak przybiłem piątkę z twórcą „Dumb Ways to Die”, dyrektor kreatywną stojącą za sukcesami batona „ROM”, czy Macedończykiem, który ma na koncie 20 lwów, w tym za swój ostatni projekt „Signed by Bees”. I tu zaczyna się prawdziwa przygoda i lekcja: skromności, pokory i pozytywnego podejścia — bo właśnie te 3 wartości (jak się okazało w przeciągu całego tygodnia festiwalu) łączą wszystkich najlepszych kreatywnych z Europy. Moglibyśmy się zatem dużo od nich nauczyć, jako branża pełna ironii, zawiści i zadartych nosów…
Kolejne 2 dni spędziłem w ciemnym pomieszczeniu, oceniając kilkaset prac. Kulis nie mogę zdradzać (były spektakularne wzloty i upadki — te drugie niestety też z Polski), ale to, co zwróciło moją uwagę, to zupełnie inne podejście do oceny. Polskie konkursy są zwykle o tym, jak ubić projekt, a jurorów dumą napawa okrzyk „BYŁO!”. A już w ogóle "najsuper" jest, gdy uwali się coś od bezpośredniej konkurencji, która na koniec zostaje nawet bez shortlisty. Tu, podczas Golden Drum, cały proces kręcił się wokół dostrzegania tego, co dobre w danym projekcie i podnoszenia każdego z nich do góry. Patrzyliśmy na kontekst kulturowy kraju, braliśmy pod uwagę złożoność danej branży, zupełnie inaczej podchodziliśmy do oceniania prac charity — wiedząc, że nawet najlepszy projekt Coca Coli, może nie mieć szans w bezpośrednim pojedynku z bezdomnymi. I tak powstała shortlista prac, która dobrze oddaje ducha całego regionu tzw. Nowej Europy. Prym wiedzie tu Rosja, Rumunia, Słowacja i… Polska! Co prowadzi mnie do kolejnego spostrzeżenia.